„Jeleń na rykowisku”, krasnale w ogrodzie, „Trędowata”. Co je łączy? Pierwsze skojarzenie – kicz! Wyraz dobrze znany, trafił do polszczyzny z języka niemieckiego (der Kitsch); monachijscy krytycy sztuki w drugiej połowie XIX w. określali tym terminem tandetne, liche, pozbawione wartości artystycznej landszafty, czyli pejzaże, chętnie kupowane przez dorobkiewiczów dla ozdabiania salonów. Zapewne niedługo potem ów wyraz zaczął funkcjonować w naszym języku. W roku 1902 ukazał się drugi tom Słownika języka polskiego pod red. Jana Karłowicza, Adama Kryńskiego i Władysława Niedźwiedzkiego (tak zwany warszawski); znajdziemy w nim hasło Kicz ‘obraz lichy, marny, malowany na sprzedaż’. W powieści Stefana Żeromskiego „Charitas” (pierwsze wyd. 1919) czytamy: „Nie wiedział, czy dokonane dzieło zamalować jako kicz…”. Aleksander Brückner w Słowniku etymologicznym języka polskiego (wydanym w 1927 r.) pisze: „… kicz o ‘lichym obrazie’ z niem. Kitsch przejęto świeżo”. Nie dziwmy się uwadze: „przejęto świeżo”. Brückner zajmował się głównie dawnym językiem, sprzed kilkuset lat, więc dla niego wyraz funkcjonujący w polszczyźnie od lat mniej więcej czterdziestu, był „przejęty świeżo”. Zauważmy, iż termin kicz na razie stosowano tylko w odniesieniu do obrazów. Ukazujący się po drugiej wojnie słownik Witolda Doroszewskiego (wyd. 1958-1969) pod hasłem kicz pisze: ‘lichy, bezwartościowy obraz, utwór literacki’. Mamy więc tutaj rozszerzenie zakresu stosowania interesującego nas wyrazu. Jeszcze dalej idzie słownik pod redakcją Bogusława Dunaja (wyd. 1996), który do mogących być kiczem obrazów czy utworów literackich dołączył film. W słowniku Dunaja czytamy o kiczu, że jest pozbawiony smaku artystycznego, łatwy w odbiorze, skierowany do przeciętnych, niewymagających odbiorców; inaczej: szmira.
To były lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku. Jako student polonistyki UJ miałem szczęście słuchać wykładów Stanisława Lema. Pisarz, który nie był przecież etatowym pracownikiem uniwersytetu, został zaproszony do wygłoszenia kilku wykładów. Odbywały się one w budynku przy Gołębiej 20. Sala z trudem mieściła wszystkich chętnych; niektórzy stali z braku miejsca. Lem, w czarnym sweterku polo, nie byłby sobą, gdyby nie skomentował: „Teraz na własnej skórze mogą państwo odczuć, co czeka mieszkańców Ziemi – przeludnienie”. Za jakiś czas, nie przerywając wykładu, wyjął z kieszeni spodni jakieś pudełeczko, a z niego pastylkę czy też cukiereczek i zgrabnym ruchem włożył do ust. Oczywiście skomentował: „Nie chcę, aby państwo myśleli, że ja aż tak wyprzedzam epokę i właśnie jem obiad w takiej postaci”. Po upływie pół wieku niewiele pamiętam z treści wykładów. Lem mówił o kiczu. Zapamiętałem zdanie: „Kicz udaje, że jest czymś lepszym niż w rzeczywistości”. Faktycznie – imitacja, tworzenie iluzji, efekciarstwo to niektóre jego cechy.
Przykłady opisu kiczowatych wnętrz możemy znaleźć w utworach literackich, np. w „Granicy” Zofii Nałkowskiej:
„mieszkanie (…) pani Kolichowskiej (…) zawalone ciężkimi, natłoczonymi meblami z dębu i orzecha, pełne pluszu, dywanów, portier, kozetek, otoman i serwet. Szczególnie ciasny był salon, do którego wcielono cały dawny skórzany gabinet rejenta z wielkim biurkiem i futrem niedźwiedzim na dywanie. Lampy ze stolikami i jedwabnymi abażurami, wielkimi jak parasole, z naftowych przerobione na elektryczne, czarne toczone słupy, haftowane i malowane parawany, żardiniery dźwigające olbrzymie filodendrony i fikusy, obrazy w grubych ramach złoconych, pochodzące ze starych losowań Zachęty – to wszystko mnożyło się i zagęszczało, odbite – w dwóch sięgających od podłogi do sufitu lustrach. Na fortepianie okrytym jedwabną haftowaną kapą z chwastami, na biurku, stołach, stolikach i etażerkach, na dwóch małych
orzechowych konsolkach podpierających w dole oba wielkie lustra, między słoniami różnych rozmiarów (od wielkości dobrego kota do średniego chrabąszcza), wśród wazonów, figurek, kandelabrów, pater i bombonierek, obok całej orkiestry grających kotów z terakoty (…) stały wszędzie nieprzeliczone fotografie w ramkach (…)”.
Nałkowska Zofia – Granica (pdf) – dokument WANDA2 – Pobierz z Doci.pl/ dostęp 17.09.2023
Dodajmy do tego krótki, ale charakterystyczny fragment didaskaliów odnoszący się do wyglądu salonu pani Dulskiej: „…sztuczne palmy, landszaft haftowany za szkłem…”.
Gabriela Zapolska, „Moralność pani Dulskiej”, akt I moralnosc-pani-dulskiej.pdf (wolnelektury.pl) dostęp 17.09.2023
I wreszcie fragment „Ziemi obiecanej” Władysława Stanisława Reymonta:
„Potem oglądali ogromny salon oświetlony czterema oknami, zupełnie biały, ze stiukowym sufitem gęsto złoconym, zapchany meblami, przeładowany masą obrazów, kandelabrów, kolumn, kanapek i krzeseł, które w wyciągniętych szeregach, owinięte w białe pokrowce, stały pod ścianami, znać było, że nikt tutaj się jeszcze nie bawił i nikt nie siadał na tych meblach.
Były jeszcze maleńkie gabineciki, wyzłocone i ozdobione jak bombonierki, pełne gracików, pustych żardinierek, paradnych marmurowych kominków, na których się wdzięczyły porcelanowe statuetki.
(…) Powracając na dół, Karol raz jeszcze przyglądał się tym licznym pokojom, które stały w ciszy pustki i sztywności.
(…) robiły wrażenie wystawy tapicerskiej, urządzonej bardzo bogato, ale zupełnie bez gustu.
3967Prócz Mady nikt nie mieszkał w pałacu, stał na pokaz gościom i dlatego, żeby Müller mógł powiedzieć: mam pałac”.
ziemia-obiecana.pdf (wolnelektury.pl) dostęp 17.09.2023
Jeszcze większe wrażenie robi ta scena w filmie Andrzeja Wajdy „Ziemia obiecana”, nominowanym do Oscara w 1976 r. Karol Borowiecki (Daniel Olbrychski) oprowadzany po pałacu przez dorobkiewicza Müllera (Franciszek Pieczka) i jego córkę (Bożena Dykiel) sprzedaje się dla pieniędzy i wkracza w świat kiczu (szeroko pojętego). Dynamika obrazu, montaż, muzyka dodatkowo budują napięcie.
W powyższych opisach rzuca się w oczy m.in. nagromadzenie w bardzo dużej liczbie, zwykle w złym guście: mebli, obrazów (oczywiście w wielkich złoconych ramach), bibelotów; to wszystko na pokaz, ma świadczyć o zamożności właściciela.
Z czasów bardziej współczesnych przypomnijmy sobie z filmów wygląd amerykańskich salonów w bogatych domach. Kolumny kopiowane z antycznych wzorów, kopie w skali 1:1 rzeźb – czy to starożytnych, czy renesansowych. Tutaj dotykamy interesującego zagadnienia.
Oryginalne kolumny bądź rzeźby znajdujące się na przykład na Akropolu lub w muzeach nie są kiczami, natomiast ich kopie przeniesione do nowojorskich salonów, w inne otoczenie – rażą.
Z dzieciństwa i wczesnej młodości pamiętam skądinąd interesujące wówczas dla mnie hollywoodzkie filmy (np. westerny). Wydawać by się mogło, że obowiązkowo w każdym z nich musiały się pojawić sceny zachodu słońca, przesłodzone, cukierkowe, kiczowate. Przez kinową widownię przechodził wtedy szmer zachwytu: „O, jakie to piękne, jakie śliczne!”
Ludzie żyjący w PRLowskiej szarzyźnie tęsknili do lepszego życia, a jego namiastkę dawały między innymi właśnie takie widoki (?!). Przed kilkudziesięciu laty sąsiadka mówiła do mojej mamy: „Byłam wczoraj na amerykańskim filmie. Jak ja lubię takie sceny: w wannie pełnej piany siedzi młoda kobieta i ma obok piękny, kolorowy, czerwony telefon, przez który
rozmawia z przyjaciółką”. Dodajmy, że wówczas w PRLu aparat telefoniczny w prywatnym mieszkaniu był rzadkością, a jeśli już był – to czarny, toporny. A sama scena filmowa, wspomniana wyżej, cóż – kiczowata.
Tylko zasygnalizujmy zjawisko kampu, nurtu we współczesnej sztuce, kulturze. Przy wszystkich cechach wspólnych z kiczem (np. sztuczność, przerysowanie, nadmiar) różnica polega m.in. na tym, że użytkownicy kiczu traktują go serio, kamp zaś charakteryzuje podejście z dystansem, ironiczne. Ale to temat na osobny tekst.
Imitacja, iluzja (iluzjonizm), efekciarstwo, nagromadzenie, przeładowanie, nadmiar, bogate zdobienia, złocenia, przepych – cechy architektury, sztuki barokowej. Czy barok jest (w pewnym sensie, w pewnym zakresie) kiczowaty?